W zasadzie stronię od polityki, ekonomii i głupoty ludzkiej. Ale czasem się nie da. Oczywiście na początku panuje hurraoptymizm, a dopiero potem zaczynam myśleć i analizować. Tak samo tym razem. Nagle ktoś przypomniał sobie, że produkcja w Chinach nie powstaje ot tak sobie, ale większość pochodząca z tego ogromnego kraju, to efekt użycia siły i dziecięcych rąk. Zbawcy ludzkości ogłosili bojkot na „chińszczyznę”: nie należy kupować produktów opatrzonych metką "made in China". Fakt, że ciężko takie zdobyć, ale nie jest to niemożliwe. Wpadłam więc w antychiński, bezrefleksyjny szał. Płaciłam bajońskie kwoty za rzeczy, które nie miały na sobie śladów pisma logosylabowego, co wcale nie oznaczało, że nie zostały stworzone nad Huang-ho...
A potem przyszedł czas na refleksję… Widzę to trochę inaczej niż ci, którzy zaczęli bojkot: miliony dzieci wyprodukuje miliardy sztuk sprzętu w niskich cenach – do Chin wpłynie gotówka. Jeżeli natomiast ta sama liczba dzieci wyprodukuje o połowę mniej sprzętu, bo kraje bogate zbojkotują i odmówią zakupów, to do Chin wpłynie o połowę mniej gotówki, a rząd nie zaprzestanie swojego terroru.
Zawieszona w próżni szukam wyjaśnienia i konkretnych argumentów za lub przeciw mojemu rozumowaniu. Tylko błagam o nie używanie słów „popyt” i „podaż”, bo ich nie pojmuję za Chiny.
A potem przyszedł czas na refleksję… Widzę to trochę inaczej niż ci, którzy zaczęli bojkot: miliony dzieci wyprodukuje miliardy sztuk sprzętu w niskich cenach – do Chin wpłynie gotówka. Jeżeli natomiast ta sama liczba dzieci wyprodukuje o połowę mniej sprzętu, bo kraje bogate zbojkotują i odmówią zakupów, to do Chin wpłynie o połowę mniej gotówki, a rząd nie zaprzestanie swojego terroru.
Zawieszona w próżni szukam wyjaśnienia i konkretnych argumentów za lub przeciw mojemu rozumowaniu. Tylko błagam o nie używanie słów „popyt” i „podaż”, bo ich nie pojmuję za Chiny.
No comments:
Post a Comment