Dwa dni temu, w Dzień Flagi (nie wiem czy międzynarodowy dzień, czy ogólnopolski, ale myślę, że nie ma to większego znaczenia) odbyły się babskie plotki nad kawą i ciastkiem. A wiadomo, że nic tak nie łączy jak nowe smaki, więc przypadkowo obok ciastka czekoladowego wjechała tarta cytrynowa. Kwaśno-słodka, pyszna. I kawa po wiedeńsku. I refleksje… W zasadzie do tej pory nie wiem na czym polega fenomen tej właśnie znajomości: zero wielkich słów, zero zapewnień o chęci spotkań, a w sumie spotykamy się regularnie. Mimo iż łączy nas spora odległość. Z niektórymi natomiast podpisuje się pakt o przyjaźni, padają wielkie słowa i zapewnienia o dozgonnej sympatii, a jakoś tak mija już kolejny rok od ostatniego spotkania…
Ciekawe, prawda?
Z zupełnie innej beczki: ponieważ w niedzielę mam wystąpić w jednej z główniejszych ról na pewnym przyjęciu strzeliłam dziś sobie wizytę u kosmetyczki. Zupełnie kobiecą wizytę z różnymi kobiecymi bajerami. Wynudziłam się wprawdzie ogromnie, wysłuchałam zwierzeń pięknych pań, które chciały być jeszcze bardziej piękne i o mały włos nie spaliłam kolejnego lokalu… Było tak: panie lamentowały na bieg czasu, na niesprawiedliwość losu i inne podobne rzeczy, kiedy jedna z nic powiedziała: „Jakbym miała kupę kasy, wydałabym WSZYSTKO u kosmetyczki.” Ja natomiast na końcu języka miałam: „Jakbym JA miała kupę kasy wydałabym wszystko w księgarni”.
Konflikt interesów czy inny system wartości?
W każdym razie wyglądam przyzwoicie, choć kosmetyczka kazała przyjść po raz kolejny. Tak tragicznie z moją facjatą? :D
Two day ago I met my friend and of course we spent time gossiping , drunk coffee and ate some cakes. She tried lemon cake - very sweet, very sour and delicious. Like our acquaintance: we don't talk about friendship, but we meet quite often.
Friday, May 4, 2007
Subscribe to:
Posts (Atom)